Bon Appetit :D
Dla moich najwierniejszych czytelniczek <3
CZ.24
Odwiedziła kilku swoich pacjentów i pacjentów Krajewskiego.
Już chciała skierować się do bufetu kiedy zatrzymała ją jedna z pielęgniarek i
oznajmiła, że profesor Falkowicz oczekuje na nią w pokoju lekarskim. – Czego on chce… pomyślała i szybko
skierowała się w stronę pokoju lekarskiego.
- Chciałeś mnie widzieć – wpadła do pokoju i rzuciła chłodno
w stronę profesora który zaczytany na dźwięk jej głosu aż drgnął.
W pokoju od razu zrobiła się napięta i ciężka atmosfera
którą wyczuwali chyba tylko oni.
Latoszek nie wzruszony niczyją obecnością i tym, że pacjenci
czekają stał przy wielkim akwarium i rozmawiał z rybkami.
- Moje biedactwa karma się skończyła…. Zaraz kogoś wyślemy
do sklepu i kupi wam waszą ulubioną… moje skarbeńki…
- Musimy omówić dzisiejsze operacje – odparł równie chłodno
Falkowicz nie zwracając uwagi na Latoszka – za 10 minut w moim gabinecie –
wstał i chciał wyjść ale jeszcze na moment odwrócił się w drzwiach – A i przy
okazji może mi pani zaparzyć kawę i przynieść do gabinetu – uśmiechnął się w
swoim stylu i wyszedł.
Wiki stała oszołomiona jego słowami i chłodnym tonem. Czyli
jednak… wszystko teraz wróci do normy z przed kilku miesięcy. Znów zacznie nią
pomiatać. I ten chłodny ton zupełnie inny od tego kiedy to spędzali wspólne
romantyczne chwile. Z drugiej strony czego się spodziewała przecież sama tego
chciała. Chciała tego oficjalnego tonu i pełnego profesjonalizmu. Bała się…
bała się związku z tym aroganckim mężczyzną i bała się ostracyzmu szpitala.
Wszyscy mieli ją za odważną i wojowniczą kobietę a tak naprawdę była zwykłym tchórzem.
Zarzucała Andrzejowi, że zakłada maski a tak naprawdę ona sama również je
przybierała. Stała tak jeszcze przez chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy aż
w końcu zabrała się za parzenie kawy dla profesora.
***
W drodze do gabinetu Wiktoria pokonywała korytarz z
prędkością światła. Cała kipiała ze złości i postanowiła, że wygarnie
Andrzejowi wszystko co o nim myśli. Wspomnienia z przyjemnych chwil tylko na
krótki moment przyćmiły jej złość. Wpadła z filiżanką kawy do gabinetu nawet
nie pukając. Filiżankę z kawą postawiła tak, że niewiele brakowało a zawartość
rozlała by się na leżące na biurku dokumenty. Falkowicz podniósł tylko wzrok i
spojrzał na nią karcąco.
- Dziękuję za kawę pani doktor – czuł, że w powietrzu wisi
kłótnia. Wiktoria prawie parowała złością.
- Nie jestem twoją sekretarką! – oparła ręce o blat burka
delikatnie się nachylając – Zaufałam Ci… słyszysz! Zaufałam! O ile w ogóle
znasz znaczenie tego słowa. Powiedziałeś, że nie będziesz mnie już traktował
tak jak wcześniej – głos powoli zaczynał jej się łamać. Jego twarz nie wyrażała
żadnych emocji a spojrzenie było chłodne. – Jeżeli po tym wszystkim tak ma
wyglądać nasza współpraca to jutro składam papiery u Trettera i odchodzę.
Zapadła cisza. Wydawać by się mogło, że trwa ona
nieskończenie długi czas. Nie odzywał się ale wstał z fotela i zapiął guzik
swojego idealnie skrojonego garnituru po czym obszedł biurko i stanął bardzo
blisko Wiktorii.
- Mieliśmy nie łączyć życia prywatnego z zawodowym –
powiedział chłodno patrząc wprost w zielone tęczówki Wiki.
- I to ma upoważniać Cię do tego, że będziesz mną pomiatał
na każdym kroku?! I może co? Znów odsuniesz mnie od wszystkich operacji!
- Chyba się zapominasz!
- Ty chyba również! Nie pozwolę żebyś więcej mnie tak
traktował!
- Tak?! Czyli jak do cholery! Jak! Jak nie pozwolisz się
traktować! – puściły mu nerwy, nie zwracał już uwagi na to, że są w szpitalu i
że zapewne przechodzący koło jego gabinetu ludzie słyszą ich kłótnie. W
przypływie gniewu i emocji złapał ją mocno za nadgarstek i przyparł do ściany
mierząc morderczym spojrzeniem. – Zdecyduj się wreszcie czego chcesz!
Zachowujesz się jak rozkapryszone dziecko! Sama prosiłaś żebyśmy zachowali
pełen profesjonalizm w pracy! A teraz wpadasz tu i robisz awanturę! O co? O to,
że poprosiłem Cię o kawę!?
Odwróciła głowę. Nie mogła spojrzeć mu w oczy. Wiedziała, że
on ma racje…
Była niezdecydowana. Bała się i pogubiła. Obawiała się
reakcji szpitala a zarazem tego, że Andrzej nie traktuje jej poważnie. Nie
wiedziała już co ma o tym wszystkim myśleć, jak ma się zachowywać. Czuła, że do
oczu zaczynają napływać jej łzy. Falkowicz jeszcze mocniej ścisnął jej
nadgarstek.
- Zastanów się w końcu… i przestań zachowywać jak smarkula.
- Puść mnie to boli – próbowała wyszarpać się z uścisku ale
on puścił ją dopiero kiedy zobaczył spływającą po jej policzku łzę. Nie patrząc
na niego wybiegła z gabinetu trzaskając drzwiami i szybko ocierając łzę.
Przemierzała korytarz szybkim krokiem cały czas w głowie słysząc jego słowa.
Nie chciała żeby ktokolwiek widział ją w takim stanie więc poszła do łazienki.
Osunęła się po ścianie i na dobre rozpłakała.