wtorek, 18 marca 2014

CZĘŚĆ 24

Hejka :) To, że dzisiaj dodaje to jest prawdziwy cud :D Część naprawdę wymuszona bo zarówno i weny brak i czasu ale nie chcę byście o mnie zapomniały... :)
Bon Appetit :D 
Dla moich najwierniejszych czytelniczek <3


CZ.24

Odwiedziła kilku swoich pacjentów i pacjentów Krajewskiego. Już chciała skierować się do bufetu kiedy zatrzymała ją jedna z pielęgniarek i oznajmiła, że profesor Falkowicz oczekuje na nią w pokoju lekarskim. – Czego on chce… pomyślała i szybko skierowała się w stronę pokoju lekarskiego.
- Chciałeś mnie widzieć – wpadła do pokoju i rzuciła chłodno w stronę profesora który zaczytany na dźwięk jej głosu aż drgnął.
W pokoju od razu zrobiła się napięta i ciężka atmosfera którą wyczuwali chyba tylko oni.
Latoszek nie wzruszony niczyją obecnością i tym, że pacjenci czekają stał przy wielkim akwarium i rozmawiał z rybkami.
- Moje biedactwa karma się skończyła…. Zaraz kogoś wyślemy do sklepu i kupi wam waszą ulubioną… moje skarbeńki…
- Musimy omówić dzisiejsze operacje – odparł równie chłodno Falkowicz nie zwracając uwagi na Latoszka – za 10 minut w moim gabinecie – wstał i chciał wyjść ale jeszcze na moment odwrócił się w drzwiach – A i przy okazji może mi pani zaparzyć kawę i przynieść do gabinetu – uśmiechnął się w swoim stylu i wyszedł.
Wiki stała oszołomiona jego słowami i chłodnym tonem. Czyli jednak… wszystko teraz wróci do normy z przed kilku miesięcy. Znów zacznie nią pomiatać. I ten chłodny ton zupełnie inny od tego kiedy to spędzali wspólne romantyczne chwile. Z drugiej strony czego się spodziewała przecież sama tego chciała. Chciała tego oficjalnego tonu i pełnego profesjonalizmu. Bała się… bała się związku z tym aroganckim mężczyzną i bała się ostracyzmu szpitala. Wszyscy mieli ją za odważną i wojowniczą kobietę a tak naprawdę była zwykłym tchórzem. Zarzucała Andrzejowi, że zakłada maski a tak naprawdę ona sama również je przybierała. Stała tak jeszcze przez chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy aż w końcu zabrała się za parzenie kawy dla profesora.

***

W drodze do gabinetu Wiktoria pokonywała korytarz z prędkością światła. Cała kipiała ze złości i postanowiła, że wygarnie Andrzejowi wszystko co o nim myśli. Wspomnienia z przyjemnych chwil tylko na krótki moment przyćmiły jej złość. Wpadła z filiżanką kawy do gabinetu nawet nie pukając. Filiżankę z kawą postawiła tak, że niewiele brakowało a zawartość rozlała by się na leżące na biurku dokumenty. Falkowicz podniósł tylko wzrok i spojrzał na nią karcąco.
- Dziękuję za kawę pani doktor – czuł, że w powietrzu wisi kłótnia. Wiktoria prawie parowała złością.
- Nie jestem twoją sekretarką! – oparła ręce o blat burka delikatnie się nachylając – Zaufałam Ci… słyszysz! Zaufałam! O ile w ogóle znasz znaczenie tego słowa. Powiedziałeś, że nie będziesz mnie już traktował tak jak wcześniej – głos powoli zaczynał jej się łamać. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji a spojrzenie było chłodne. – Jeżeli po tym wszystkim tak ma wyglądać nasza współpraca to jutro składam papiery u Trettera i odchodzę.
Zapadła cisza. Wydawać by się mogło, że trwa ona nieskończenie długi czas. Nie odzywał się ale wstał z fotela i zapiął guzik swojego idealnie skrojonego garnituru po czym obszedł biurko i stanął bardzo blisko Wiktorii.
- Mieliśmy nie łączyć życia prywatnego z zawodowym – powiedział chłodno patrząc wprost w zielone tęczówki Wiki.
- I to ma upoważniać Cię do tego, że będziesz mną pomiatał na każdym kroku?! I może co? Znów odsuniesz mnie od wszystkich operacji!
- Chyba się zapominasz!
- Ty chyba również! Nie pozwolę żebyś więcej mnie tak traktował!
- Tak?! Czyli jak do cholery! Jak! Jak nie pozwolisz się traktować! – puściły mu nerwy, nie zwracał już uwagi na to, że są w szpitalu i że zapewne przechodzący koło jego gabinetu ludzie słyszą ich kłótnie. W przypływie gniewu i emocji złapał ją mocno za nadgarstek i przyparł do ściany mierząc morderczym spojrzeniem. – Zdecyduj się wreszcie czego chcesz! Zachowujesz się jak rozkapryszone dziecko! Sama prosiłaś żebyśmy zachowali pełen profesjonalizm w pracy! A teraz wpadasz tu i robisz awanturę! O co? O to, że poprosiłem Cię o kawę!?
Odwróciła głowę. Nie mogła spojrzeć mu w oczy. Wiedziała, że on ma racje…
Była niezdecydowana. Bała się i pogubiła. Obawiała się reakcji szpitala a zarazem tego, że Andrzej nie traktuje jej poważnie. Nie wiedziała już co ma o tym wszystkim myśleć, jak ma się zachowywać. Czuła, że do oczu zaczynają napływać jej łzy. Falkowicz jeszcze mocniej ścisnął jej nadgarstek.
- Zastanów się w końcu… i przestań zachowywać jak smarkula.

- Puść mnie to boli – próbowała wyszarpać się z uścisku ale on puścił ją dopiero kiedy zobaczył spływającą po jej policzku łzę. Nie patrząc na niego wybiegła z gabinetu trzaskając drzwiami i szybko ocierając łzę. Przemierzała korytarz szybkim krokiem cały czas w głowie słysząc jego słowa. Nie chciała żeby ktokolwiek widział ją w takim stanie więc poszła do łazienki. Osunęła się po ścianie i na dobre rozpłakała.

wtorek, 4 marca 2014

CZĘŚĆ 23

Ostatnio jestem strasznie zabiegana. Nie mam czasu pisać... Także ogłaszam chwilową przerwę. Oczywiście o blogu nie zapomnę i jak tylko coś wyskrobie to dodam ;) Chyba też zacznę stawiać na dłuższe części ale to zobaczę jak wyjdzie w "praniu" ;) Przydało by się bo skoro będę teraz nieregularnie dodawać to muszę wam to jakoś wynagrodzić <3 Przez najbliższy tydzień albo i dłużej nic nowego się raczej nie pojawi. Wyjeżdżam na kilka dni za granicę i na pewno nie będę miała czasu na pisanie. Tymczasem wstawiam kolejną część i mam nadzieję, że będziecie na mnie "czekać" :D
Pozdrawiam cieplutko :*

 CZ. 23


- Wiki? Idziesz już czy nie? Nie zjadłaś śniadania moja droga…- Agata stała przed drzwiami pokoju przyjaciółki aż w końcu lekko uchyliła drzwi. Wiktoria spała sobie w najlepsze a za 10 minut rozpoczynała dyżur w szpitalu – No pięknie – powiedziała do siebie cicho Agata
- Wiktoria, wstawaj natychmiast – ściągnęła kołdrę którą owinięta była ruda – Wstawaj, słyszysz! Za 10 minut zaczynasz dyżur! Consalida, nooo!
Wiki przetarła oczy i widząc godzinę którą wskazywały wskazówki zegarka wstała z łóżka niczym oparzona.
- O cholera zapomniałam nastawić budzik – wybiegła z pokoju i szybko zniknęła za drzwiami łazienki. – Sambor mnie zabije, spóźnię się na odprawę – lamentowała wyciągając z szafy pierwszą lepszą bluzkę i nakładając na siebie.
- Spokojnie ruda… - uspokoiła ją Woźnicka
- Spokojnie?! Agata to będzie moje pierwsze spóźnienie. A wczoraj nawet nic nie wypiłyśmy . . .
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz – zaśmiała się blondynka
- A ty się nie śmiej tylko spadaj do pracy bo też się spóźnisz. No już cię nie widzę – wydała szybkie polecenie i uśmiechnęła się do Agaty – Dzięki, że jesteś – przytuliła ją szybko i wróciła do ubierania się
- Agata Woźnicka jak zwykle z ręką na pulsie – pochwaliła samą siebie blondynka – a z drugą ręką w nocniku – powiedziała już ciszej sama do siebie. – Dobra Wiki ja spadam, do zobaczenia w pracy.

***

Wiki szpitalny korytarz pokonała prawie biegiem. Nigdy nie zdarzyło jej się nigdzie spóźnić jeśli chodziło o sprawy zawodowe. A dziś spóźniła się do pracy… przez głupie zapomnienie się i nie nastawienie budzika. Ostatnio wieczorami myślała tylko o swoim szefie. Andrzeju Falkowiczu. A teraz po wspólnie spędzonej nocy myślała o nim nie tylko wieczorami ale w każdej wolnej chwili. Nawet teraz wiedząc, że Sambor będzie zdenerwowany jej nieobecnością na odprawie ona bardziej przejmowała się pierwszym spotkaniem w szpitalu z Andrzejem. Była ciekawa jego zachowania… W końcu to co mówił ostatnio brzmiało bardzo przekonująco.  Ale czy on rzeczywiście mówił to szczerze? Z zamyślenia wyrwało ją zderzenie się z Krajewskim.
- Ktoś tu buja w obłokach – uśmiechnął się krzywo – W dodatku spóźnienie no, no Sambor nie będzie zadowolony…
- Zamknij się Adaś z łaski swojej – rzuciła gniewnie
- Z rana, tak wulgarnie, do kolegi? – zakpił kiedy Consalida chciała odejść
- Do kolegi? Słuchaj no KOLEGO… - odwróciła się natychmiast - Przez ciebie nie mam nawet kiedy porządnie się wyspać bo zwalasz mi na głowę swoich pacjentów a sam urządzasz sobie jakieś wycieczki krajoznawcze! Także radzę ci zejść mi z oczu i nie drażnić mnie jeszcze bardziej!
- Wycieczki fajna sprawa. Trzeba korzystać z życia – denerwowanie Consalidy zaczęło podobać mu się coraz bardziej
- To korzystaj z tego swojego życia ale nie kosztem innych – czuła, że z nerwów zrobiła się czerwona na twarzy, szybko odwróciła się od Adama i ruszyła nerwowym krokiem w stronę pokoju lekarskiego.
W pokoju zastała tylko Sambora zapatrzonego w ekran komputera i Falkowicza przeglądającego dokumenty. Na jego widok jej serce niespodziewanie przyśpieszyło a nogi zrobiły się dziwnie miękkie.
- Dzień doby – powiedziała w wejściu i od razu szybko skierowała się do przebieralni.
- Dzień dobry pani doktor, już myślałem, że nie zaszczyci nas pani dzisiaj swoją obecnością – od razu dało się wyczuć, że Sambor nie jest w najlepszym humorze.
Wiktoria przebrała się w tempie błyskawicy, wyszła z przebieralni i nerwowo zaczęła zapinać kitel.
- Ja naprawdę bardzo przepraszam. To się więcej nie powtórzy – zaczęła się tłumaczyć
- Mam taką nadzieję. Z tego co wiem nie ma pani malutkich dzieci pod opieką a w dodatku mieszka pani kilka kroków od szpitala. Spóźnienia w takim przypadku są niedopuszczalne! Pacjenci czekają a ja też nie mam zamiaru powtarzać specjalnie dla pani tego co przekazałem reszcie na odprawie!
Falkowicz siedział niby obojętnie na kanapie ale w rzeczywistości toczył wewnątrz siebie bitwę aby nie wstać i nie podnieść głosu na ordynatora który ewidentnie miał dzisiaj zły dzień a jego kozłem ofiarnym stała się Wiktoria. Bardzo chciał w tym momencie wstawić się za nią ale podczas ostatniej rozmowy dała mu przecież jasno do zrozumienia, że w szpitalu oczekuje pełnego profesjonalizmu. Pierwszy raz liczył się z czyimś zdaniem i chciał wywiązać się z tej prośby.
- Dobrze a więc dzisiaj ma Pani dwie planowane operacje z grantu. Obie przeprowadzi Pani z profesorem – Sambor skinął głową w kierunku Falkowicza – który przekaże pani szczegółowo wszystkie informacje. A teraz proszę już brać się do roboty. Pacjenci czekają – powiedział już bardziej obojętnie i wrócił do pracy na komputerze.
Wiki czuła, że w środku cała się gotuje. Była zła na Adama za to, że wszystkie swoje obowiązki zwalił na nią; na siebie, że zaspała co nigdy jej się nie zdarzało i na Sambora który nie raz i nie dwa bez konsekwencji machnął ręką na spóźnienie Borysa czy Krajewskiego a dzisiaj z powodu złego humoru ewidentnie się na niej wyżył. Do tego jeszcze dwie operacje z Falkowiczem. Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Zazwyczaj pełna energii teraz czuła się bezsilna na wszystko co ją otaczało.




 PS: Mam nadzieję, że nie ma większych literówek... a jeśli coś się pojawiło to bardzo przepraszam.