Oto kolejna część !!! Starałam się żeby wyszła troszkę dłuższa :) Pozdrawiam moje wspaniałe czytelniczki :*
PS: Osobiście nie jestem zadowolona z tej części ale ocenę pozostawiam wam :D
A i ta oto nuta wpadła mi w ucho i to przy niej powstawała część 25 :)
https://www.youtube.com/watch?v=tEYdyPc8Mjo
CZ. 25
Falkowicz zdenerwowany kręcił się po swoim gabinecie.
Analizował dokładnie to co przed chwilą zaszło w tym pomieszczeniu. Był
wściekły na Wiktorię i na siebie. Nie potrafił zrozumieć dlaczego ona tak
wszystko próbuje komplikować i utrudniać a z drugiej strony wiedział, że on też
zareagował zbyt emocjonalnie. Tak długo się do siebie zbliżali i kiedy w końcu
zaczęło się przez moment układać nagle znów wrócili do punktu wyjścia.
Do końca dyżuru Consalida skutecznie unikała Falkowicza. Nie
miała ochoty na kolejną konfrontację z nim. Zaczynało do niej docierać, że
Andrzej ma racje. Zachowuje się jak małe dziecko. Ustalili zasady i oboje
powinni się ich trzymać a ona specjalnie sprowokowała kłótnie… Od razu poszła do Trettera wziąć tydzień
urlopu. Nie miała w zwyczaju uciekać od problemów ale chciała sobie to wszystko
przemyśleć
W hotelu udało jej się ukryć emocje tak, że Agata nic nie
podejrzewała. Wieczorem siedziały w salonie i zajadając popcorn urządziły sobie
maraton filmowy. Wiktoria w czasie wolnego w ogóle nie wychodziła z domu.
Całymi dniami krzątała się po mieszkaniu bez celu dręczona myślami o jej
niedoszłym związku a w nocy dawała upust emocją i płakała.
Wieczorem postanowiła wyjść do parku. Jeszcze tylko dwa dni wolnego i będę musiała stanąć twarzą w twarz z
wszystkimi problemami-pomyślała i usiadła
na ławce podkurczając nogi i chowając twarz w dłoniach. Nie płakała…
przez kilka nocy wypłakała z siebie wszystkie łzy. Teraz tylko delikatnie
zaszkliły jej się oczy.
Falkowicz brał dodatkowe dyżury i prawie cały swój czas
poświęcał pracy. Tylko praca była w stanie ukoić jego skołatane nerwy i dziwne
ukłucie w sercu. Do domu nie miał po co wracać. Bez Consalidy nawet nie chciał
nazywać tego domem.. ot zwykły budynek. Zwykły, pusty budynek do którego nie
warto wracać. Nie warto bo i tak nikt na niego nie czeka.
Siedział w swoim gabinecie przy biurku obłożonym z każdej
strony stertą dokumentów. Jeszcze kilka dni temu większość z tych papierów
wylądowała by w rękach stażystek ale
teraz wolał wszystko brać na siebie aby odgonić natrętne myśli. W pracy rzadko
sięgał po swoją ulubioną whisky ale teraz tylko ona mogła dotrzymać mu
towarzystwa. Stary, dobry
i niezastąpiony Jack Daniels. Wypisywał dokumentacje dotąd dopóki litery nie
zaczęły mu się zlewać przed oczami. Nie z upojenia alkoholowego ale ze
zmęczenia. Nie spał od dwóch dni. Nie mógł. Jego myśli mu na to nie pozwalały.
Zaczęło do niego docierać jak ważna jest dla niego kobieta o imieniu Wiktoria.
Dolał sobie troszkę złotego trunku do szklanki i uważnie zaczął mu się
przyglądać. Alkohol to nie jest rozwiązanie, owszem daje ukojenie i wiele
przyjemności ale nie daje nam uczucia miłości. Odetchnął głęboko i odstawił
szklankę. Nie może zacząć pić. Wstał zapiął guzik od swojego idealnie
skrojonego garnituru i sięgnął po płaszcz. W końcu każdemu należy się przerwa w
pracy-pomyślał w duchu i wyszedł z gabinetu.
Zazwyczaj pielęgniarki na jego widok nabierały rumieńcy i
zawstydzone spuszczały wzrok mijając przystojnego profesora. Teraz przez lekki
zarost i zmęczenie wymalowane na twarzy uważnie mu się przyglądały. Nie zwracał
na to w ogóle uwagi tylko szybkim krokiem przemierzał szpitalny korytarz i
wyszedł ze szpitala kierując się w stronę parku.
Było już późno i w miejscu gdzie zazwyczaj spacerują
zakochane pary czy bawią się małe dzieci było zupełnie pusto. Długie alejki
były oświetlone niskimi nowoczesnymi latarniami. Andrzej odetchnął głęboko
świeżym, rześkim powietrzem i szedł przed siebie wolnym krokiem.
Z daleka zobaczył kobietę siedzącą na ławce. Hmm to dziwne spotkać kogoś w parku o tej
godzinie. Widać to najlepsze miejsce do ucieczki przed problemami -
pomyślał
Dopiero gdy podszedł bliżej zobaczył odbijające się w
świetle latarni długie, rude włosy. Od razu się zatrzymał. W jednej chwili
przez jego głowę przebiegło stado myśli. Nie widział jej od kilku dni, czuł
pustkę a teraz nagle spotyka ją o tak późnej porze w parku. Gdyby wypił kilka
szklanek więcej swojej niezastąpionej whisky pomyślał by że to tylko złudzenie.
Otrząsnął się szybko i powoli podszedł do ławki na której siedziała Wiktoria.
Usiadł koło niej bez słowa a ona dopiero wtedy spostrzegła
jego obecność. Przyglądał się jej a ona spojrzała odważnie swoimi zaszklonymi
od łez oczami w jego szare zmęczone tęczówki.
- Wiki… - chciał zacząć ale ona natychmiast przerwała
wstając z ławki
- Nie mamy o czym ze sobą rozmawiać – powiedziała
szybko i od razu skierowała się w stronę
hotelu jednak z każdym krokiem zaczęła tracić pewność siebie. Czuła smutek i
ogromny żal jednak w głębi serca bardzo tęskniła za tym szpakowatym mężczyzną i
cieszyła się z tego przypadkowego spotkania.
Falkowicz spojrzał na nią i powoli podszedł do niej nieśmiało
głaszcząc ramię i delikatnie odwracając w swoją stronę.
- Wiktoria… - była bardzo blada a pod oczami dokładnie zarysowały się ślady
kilku nieprzespanych i przepłakanych nocy. Nie wiedział co powiedzieć jak ubrać
w słowa to co czuje.
- Miałeś racje, miałeś cholerną racje – powiedziała nagle
spuszczając głowę – jak zawsze – westchnęła ciężko. - Zachowuje się jak
dziecko, jak mały rozkapryszony gówniarz!
Chciał ją objąć, pocieszyć ale Wiki od razu zareagowała.
- Nie dotykaj mnie! Proszę… – głos zaczął jej się łamać co raz bardziej – Wszystko spieprzyłam!
Wszystko - po policzkach z zaszklonych
oczu zaczęły jej spływać łzy – Tak bardzo się pogubiłam, nie wiem co robić…
- Chodź – powiedział spokojnie i ujmując delikatnie jej dłoń
przyciągnął do siebie obejmując tak, że nie miała się jak odsunąć.
- Puść mnie słyszysz, puszczaj – zaczęła się szarpać jednak
on nie poluzował uścisku a przytulił ją jeszcze mocniej. Obezwładniło ją ciepło
jego ciała i zapach ciężkich korzennych perfum które tak uwielbiała. Złapała za
poły jego płaszcza i jeszcze mocniej wtuliła się w niego. Stali tak przez
chwilę aż w końcu się odezwała
- Andrzej…?
- Ciii nic nie mów – uśmiechnął się
Usiedli na ławeczce cały czas się do siebie przytulając. Nic
nie mówili. Oboje uznali że teraz najlepszym rozwiązaniem będzie milczenie.
Żadna rozmowa o tej porze i przy tylu emocjach nie ma najmniejszego sensu. Znów
mogło by dojść do ostrej wymiany zdań. Andrzej obejmował Wiki i czule gładził
ją po plecach zahaczając o rude kosmyki
włosów. Uśmiechnął się do siebie i
pocałował ją delikatnie w czoło. Dobrze
że zdecydowałem się na ten spacer – pomyślał
- Chodź odprowadzę Cię do hotelu, zimno się zrobiło – chciał
żeby ta chwila trwała wiecznie ale poczuł jak Wiktoria cała drży. Być może były
to emocje ale wieczór był chłodny a ona miała na sobie tylko cienką bluzę. Wiki
bez słowa wstała i wolnym krokiem ruszyła z Andrzejem pod rękę.
Kiedy doszli na miejsce oboje czuli zakłopotanie podobne do
tego kiedy to pierwszy raz Andrzej odprowadził ją do domu. Wiki miała na
ramionach zarzucony płaszcz Falkowicza i kiedy chciała mu go oddać Andrzej
zauważył na nadgarstku siwy zanikający już ślad.
- Cholera… - powiedział łapiąc ją za dłoń i podwijając wyżej
rękaw. Wiedział, że to siniak który powstał przez jego mocny uścisk podczas
ostatniej ostrej wymiany zdań.
- To… to nic – powiedziała cicho Wiktoria i opuściła szybko
rękaw bluzy.
- Przepraszam – spojrzał w jej oczy chcąc by jego słowa
zabrzmiały jak najbardziej przekonująco. Wcześniej rzadko zdarzało mu się używać
tego typu słów. – przepraszam za to że tak ostro zareagowałem i za to –
sugestywnie popatrzył na jej nadgarstek.
Wiki spuściła głowę – Przepraszam Cię ale jestem zmęczona… -
powoli zaczęła się wycofywać. Chciała jak najszybciej zaszyć się w swoim pokoju
- Wiktoria… porozmawiajmy – spojrzał na nią błagalnym
wzrokiem.
- Dobrze. Porozmawiamy ale jutro… po południu przyjdę do
twojego gabinetu – odparła spokojnie
- Będę czekał
- Dobranoc – starała się uśmiechnąć ale nie potrafiła. Żal
cały czas rozrywał jej serce. Jedno było pewne, żaden inny mężczyzna nie
działał na nią tak jak on. Mimo ogromnej złości i żalu od pierwszej chwili jak
tylko go zobaczyła czuła pożądanie. Pocałowała go delikatnie w policzek ledwo
powstrzymując się od namiętnego pocałunku w usta i zniknęła za drzwiami hotelu.
Falkowicz stał jeszcze przez chwilę przypatrując się budynkowi w którym
mieszkali rezydenci po czym poszedł do swojego samochodu i pojechał do domu.
Cały czas czuł na policzku rozgrzane usta rudej. Wiedział że tej nocy w końcu
spokojnie zaśnie.
Wiktorii też bardzo ulżyła ta krótka tak naprawdę nic nie
wnosząca rozmowa. A może po prostu ulżyło jej jego towarzystwo. Przed snem
wypiła jeszcze szklankę herbaty malinowej i położyła się spać. Tej nocy
wreszcie nie płakała…